X
Babie odnowił się obraz
weszli do mieszkania Zimna mówi - a pani nie wierzy? - nie wierzę - a jakby u pani tak się odnowił? - to bym uwierzyła
Doturlanie
Gdzie mi tam do świętego choćby przysłowia chyba słowo do słowa ale to bałwan!
Hazardzistka
mama ziemska jest końska mama ziemska jest wódeczna bieżąca za końmi jak woda trybuna kipi ona paruje pada dopiero na swój anin matriarchat jako swoja pierwsza wóda i ziemskość: grzywka torby pod okiem buzia mamina konina
Kociunia
chodziła zaglądała do garnków - nie gotują maślanki? a później się popiła sprzedawała cztery lipy z krzyżem jak mówili mówiła - nie sprzedałam - nie sprzedałam i biła żelazkiem
Nadwołkowyjskiej nocy liczba pojedyncza
Ucho wilka wyło do wiatru. Starocerkiewna pogoda. Huśtały się lisy między górami szło szkło niebieskiej góry w gwiazd żółć kropił: nocleg sowa niestałość otwarty dół miejsc do Wołkowyji do do - i na - rzecza dna zastałej odmiany: włk włka
X
Banita.
Oto wypędzam szatana. Oto wypędzam anioła. Wypędzam z serca obu ich, Ich obu, co często są jednym. Niech przyjdzie mi samemu żyć O skrzydłach własnych i rdzewnych. Niech przyjdzie mi samemu żyć O skrzydłach własnych i rdzewnych. I wypędziłem szatana. I wypędziłem anioła. A w serce moje wstąpił wiatr I tam on zamieszkał i szumi. A domem moim stał się las, Nad lasem biją pioruny. A domem moim stał się las, Nad lasem biją pioruny. Ciężko jest żyć bez szatana. Ciężko jest żyć bez anioła. Banita boski to mój los, Lecz nie ja go sobie wybrałem; To ona mi wybrała go: Dziewczyna, którą ubóstwiałem. To ona mi wybrała go: Dziewczyna, którą ubóstwiałem.
Kochankowie
Katedro! szerokobiodra kobieto o czterech smukłych nogach Zielone dłonie jaszczurek przemycają światłość twego brzucha ascetycznym handlarzom Rozkoszne zdziwienie palców spada w pionowość pleców - mrocznych witraży do posadzki na której czerwień twych włosów zastyga w dymiący ochłap baranka A wysoko między łukami na pajęczych siatkach dojrzewa w purpurowych kokonach owoc na wypełnienie ostatniego naczynia
Jak
Jak po nocnym niebie sunące białe obłoki nad lasem Jak na szyi wędrowca apaszka szamotana wiatrem Jak wyciągnięte tam powyżej gwiaździste ramiona wasze A tu są nasze, a tu są nasze, a tu są nasze Jak suchy szloch w te dżdżystą noc Jak winny-li-niewinny sumienia wyrzut Że się żyje gdy umarło tylu tylu tylu Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc Jak lizac rany celnie zadane Jak lepić serce w proch potrzaskane Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc Pudowy kamień, pudowy kamień Ja na nim stanę, on na mnie stanie On na mnie stanie, spod niego wstanę Jak suchy szloch w tę dżdżystą noc Jak zlota kula nad wodami Jak świt pod spuchniętymi powiekami Jak zorze miłe, śliczne polany Jak słońca pierś Jak garb swój nieść Jak do was, siostry mgławicowe Ten zawodzący śpiew Jak biec do końca, potem odpoczniesz, potem odpoczniesz Cudne manowce, cudne manowce, cudne manowce
Uniewinnienie
Pogodna nie kołysz się łudzić kolonie chartów więcej chyże Pogodna nie każda ucieczka do twoich basenów to już zawsze moje ciało magnesować do prężnej białej gumy te schody epopei po których schodzić to spadać gdzie jesteś to już zawsze obłuskiwać mi sen z kory miękkiej jak kołdra potrafisz a tylko ja nie mogę do ciebie potrafić
Zabawy dziecięce
Jedni oczami umarłych rodziców grają w kulki Drudzy cytrynowym kataryniarzom wykradają buty Inni z oderwanych skrzydeł motylich układają uśmiech Ci znowu w różowe paluszki biorą sen i farbują go na czarno A bóg stoi obok
X
Zła kołysanka
Jesiennych liści, twoich włosów zapach, brzęczy trwogi pęknięty zegar. Od gwiazd wieje chłód, zagasł świecznik lata i mój żal czarnym psem co wieczór do rąk ci przybiega. Czy umiesz zasnąć? Płacz umarłej olchy długo wyje po nocy - kopule echa. Płyniemy, nie ma portów, nie ma dla nas kolchid, wiesz: smutek - zaczajony patrol - tylko czeka. Dobry smok w bajce, teraz jest sen zastygły, sen upiorów - upływa nocy pomnik niebosiężny. Tylko krzyk widma, które chłop nabił na widły, tylko krzyk kotów duszonych przez księżyc. Czy umiesz zasnąć? Dziś obłąkany poeta powiesił się w czarnym krzyku zamiejskich sosen, a trupa kukły woskowej przy wiatru fletach deszcz po ulicach długo ciągnął za włosy. Śpij, przecież cicho. Noc urasta deszczowa na szybach i wiatr ślepy jak ja przed domem przyklęka. Kto nam ten czas wolny od trwogi wydarł - maleńka?
Czart
Melancholijne damy o rękach z żółtego wosku, kukły z oczami z fałszywych obłoków, pobladłe wargi zanurzają w spokój jak w białe futro troski. Łuki wygięte trąby i skrzypiec zerwane struny wiszą na ścianach, na ukos na stłuczonych oknach. Widma zmierzchliwe biorą znużenie w słomiane palce i jak soczewkę pomniejszającą wznoszą do oka. A sale puste; ktoś echo rozlał i zmroził. Rozlane wino, czy krew rozlana, czy światło? Tylko postaci, co już odeszły, wklejone ciągle jeszcze w zwierciadło. I ptak zabity ciągle śmiertelnie jęczy w ogrodzie. Już ta kareta nigdy nie wróci, a słychać tętent. Tylko te stoły poprzewracane, rzucone karty. Twarze przy świecach, twarze z zwierciadeł, twarze przeklęte, czy nie widzicie? ta zgasła świeca jest czartem. II.41
Krajobraz
Gwiazdy - łzy światła, opadła noc przez szyby wybite arkad... noc odpływa w nadgęstłą przestrzeń w czarnych, wodą cieknących barkach. Mosty brodzą w prąd wlane czernią, gwiazdy czochrzą włosy mgłom wiklin... Przeszli ludzie, którzy szli mostem... Oczy cicho w złe miasto wnikły... Rzeka gęsta wolno poziewa w duszną szarość ciemnego płynu, most się w niebo wrzyna żelazem na krzyżowych wygięciach klinów... Głodem cierpkim usta mdlą puste, połykają gorzkie łzy świateł... Szare nocą znad śliskich wiklin pełźnie świtem niebo jak krater...
Śmierć kukły
Zasłoń firanki, szklana madonno złudzenia! Już nie ma nic za oknem, którym uwiądł pejzaż. Noc, w którą tylko wieczór śmiercią wejrzał, ciszę w bolesne kraty drzew poplątanych zamienia. Śmierć w ciężkich ramach z ołowiu wieszam na ścianie. Zasłoń firanki, szklana madonno złudzenia! To obojętność spada mi w oczy jak kamień, gorzki świt deszczu więdnie w niedochceniach. Smutne pociągi są obojętnym pościgiem, węszą po śladach pomiętych brudną ulicą, i każdym świtem płacz mi się zrywa jak wybieg. Czuję brzęczącą jak komar zgubiony - nicość. Wieczór bezdomny umarł mi cicho na rękach... Niebo zapina d1rnury na księżyc jak żeton. Zasłoń firanki, szklana madonno złudzenia! Patrzę: wiatr przechodzi pod rękę z umarłą gazetą.
Bez imienia
Oto jest chwila bez imienia: drzwi się wydęły i zgasły. Nie odróżnisz postaci w cieniach, w huku jak w ogniu jasnym. Wtedy krzyk krótki zza ściany; wtedy w podłogę - skałą i ciemność płynie jak z rany, i w łoskot wozu - ciało. Oto jest chwila bez imienia wypalona w czasie jak w hymnie. Nitką krwi jak struną - za wozem wypisuje na bruku swe imię. XI.41
X
Chory synek
Wróbelkom nie sypiesz bułeczki Wiewiórka nie przyjdzie do raczki Mój synek jest chory... Łóżeczko zdyszane oblepia gorączka Ach dałbym ci księżyców tysiąc I pałac miodowy za górą Osiołka i parę tygrysią Jak gdybyś już bajki rozumiał Lecz ty nie rozumiesz biedactwo I w główce maleńkiej coś marzysz A żona pobiegła do miasta Ażeby sprowadzić lekarza Ucichły na schodach jej kroki Gdy z synkiem zostaliśmy sami Jak wielki nietoperz - niepokój Szybował powoli nad nami
Języki obce
Czy twój ojciec pali fajkę? Tak mój ojciec pali fajkę Yes, my father smokes the pipe powtórz to zdanie otworzy ci ono o- knonaświat Gdy będziesz siedział na Broadwayu w barze piękniejszym niż oczy szatana spytają cię niezawodnie czy twój ojciec pali fajkę wtedy odpowiedz z uśmiechem Yes, my father smokes pipe Widzisz jak to będzie cudownie
Miłość
Tylko rób tak żeby nie było dziecka tylko rób tak żeby nie było dziecka To nie istniejące niemowlę jest oczkiem w głowie naszej miłości kupujemy mu wyprawki w aptekach i w sklepikach z tytoniem tudzież pocztówkami z perspektywą na góry i jeziora w ogóle dbamy o niego bardziej niż jakby istniało ale mimo to ...aaa płacze nam ciągle i histeryzuje wtedy trzeba mu opowiedzieć historyjkę o precyzyjnych szczypcach których dotknięcie nic nie boli i nie zostawia śladu wtedy się uspokaja nie na długo niestety.

wybrane wiersze Mirona Białoszewskiego

wybrane wiersze Edwarda Stachury

wybrane wiersze Krzysztofa Baczyńskiego

wybrane wiersze Andrzeja Bursy

Jestem marnym poetą. Postquam Perseus ad ínsulam návem appulit, sé ad locum contulit ubi máter ólim habitáverat, sed domum invénit vacuam et omnínó désertam. Trís diés per tótam ínsulam mátrem quaerébat; tandem quartó dié ad templum Diánae pervénit. Húc Danaé refúgerat, quod1 Polydectem timébat. Perseus ubi haec cógnóvit, írá mágná commótus est; ad régiam Polydectis sine morá contendit, et ubi eó2 vénit, statim in átrium3 inrúpit. Polydectés mágnó timóre adfectus est et fugere volébat. Dum tamen ille fugit, Perseus caput Medúsae mónstrávit; ille autem simul atque hóc vídit, in saxum versus est.